czwartek, 28 stycznia 2016

"Świat Judyty" Grace McCleen - opowieść o smutnym dzieciństwie.

10-letnia Judyta McPherson wychowuje się bez mamy - pod opieką fanatycznie religijnego i dość surowego ojca, który na każdą możliwą okoliczność posiada stosowny cytat z Pisma Świętego. Oboje należą do pewnej wspólnoty, której członkowie głęboko wierzą w zbliżający się wielkimi krokami Armagedon - i głoszą go z zapałem, wędrując od domu do domu, co zdecydowanie nie przysparza im sympatii i popularności wśród pozostałych mieszkańców miasteczka. 


Ze względu na fundamentalizm ojca Judyta zostaje w pewnym sensie odcięta od reszty otoczenia i pozbawiona beztroskiego, radosnego dzieciństwa. Co więcej, żyje w bardzo silnym przeświadczeniu, że to ona jest winna przedwczesnej śmierci swojej matki, która zmarła tuż po jej narodzinach, w wyniku komplikacji okołoporodowych.  Dziewczynce towarzyszą w związku z tym ogromne wyrzuty sumienia oraz nieodparte wrażenie, że i ojciec nie kocha jej tak, jak powinien. 

Judyta próbuje zrekompensować sobie te wszystkie braki, kreując w swoim pokoju wyimaginowaną krainę - pełną pozornie zwyczajnych, znalezionych przypadkiem przedmiotów, którym bohaterka nadaje zupełnie nowy wygląd oraz symboliczne znaczenie. W pewnym momencie zaczyna nawet wierzyć, że posiada dar od Boga i nieograniczoną moc sprawczą - i że to, co stworzy w swojej dziecięcej wyobraźni, zaczyna faktycznie funkcjonować w prawdziwym świecie.

Jej rozmowy z Bogiem - jak sama twierdzi - oraz rzekome dokonane cuda są początkiem wielu dramatycznych i brzemiennych w skutkach wydarzeń, doprowadzających ojca na skraj szaleństwa, a samą Judytę czyniących ofiarą jeszcze większych prześladowań i ataków ze strony rówieśników...
 

Na początku dość trudno było mi stwierdzić, komu tak naprawdę dedykowany jest literacki debiut Grace McCleen. Krótkie rozdziały, forma pamiętnika i ukazywanie świata z perspektywy 10-letniej dziewczynki sugerują, że może być to książka przeznaczona dla młodszego, nastoletniego czytelnika - natomiast niektóre przemyślenia Judyty są nad wyraz dojrzałe jak na jej wiek i sprawiają, że również osoby dorosłe mogą wynieść z tej opowieści wiele interesujących wniosków i głębszych refleksji.

Dla mnie osobiście była to lektura mocno przygnębiająca i traktująca o tym, jak bardzo bolesne może być dla dziecka wykluczenie, brak poczucia bezpieczeństwa, rodzicielskiej uwagi i czułości. Niezależnie od tego, czy Judyta faktycznie rozmawia z Bogiem, czy z samą sobą, czy faktycznie posiada nadprzyrodzony dar, czy jest to tylko efekt jej bujnej wyobraźni - wyraźnie daje się zauważyć jej dążenie do tego, by świat był bardziej uporządkowany i przyjazny, a reguły nim rządzące - bardziej klarowne i przejrzyste.

Jest tu też mowa o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą zbyt daleko idący fanatyzm religijny oraz o tym, jak bardzo można skrzywdzić własne dziecko - nawet pomimo wielkiej rodzicielskiej troski - jeśli nie potrafi się w porę wyhamować i ustalić sobie właściwej hierarchii wartości oraz rozsądnych priorytetów. 

Jedyne, co mnie tu trochę raziło, to bardzo filozoficzne wywody bohaterki, które niekoniecznie licują z obrazem innych znanych mi dziesięciolatków - ale jestem w stanie to zrozumieć, jako że Judyta wychowana została w bardzo specyficznych warunkach, które z pewnością miały ogromny wpływ na jej wrażliwość i poglądy.


Grace McCleen 
"Świat Judyty"
Wydawnictwo Sonia Draga
stron : 346

moja ocena : LUBIĘ

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Z wizytą na ulicy Pogodnej.

Literacki debiut Aleksandry Domańskiej to zarazem moje pierwsze spotkanie z cyklem "Leniwa niedziela" wydawnictwa Świat Książki. Spotkanie lekkie i dość niezobowiązujące, aczkolwiek do literatury wysokich lotów bym tej powieści nie zaliczyła. Jest to raczej właśnie takie weekendowe "czytadło", które nie wymaga od czytelnika zbyt wielkiego zaangażowania i skupienia i można oddawać się jego lekturze jedną ręką przewracając kartki, a drugą - mieszając zupę na niedzielny obiad. 

 Aleksandra Domańska
"Ulica Pogodna"
Świat Książki
stron: 303

Powieść traktuje o trzydziestoletniej Marcie, która z pozoru wiedzie bardzo uporządkowane, wygodne i bezproblemowe życie. Ma sporo starszego od siebie męża - poetę i cenionego w akademickich kręgach profesora. Ma przyzwoicie płatną pracę w uczelnianym dziekanacie, oczywiście przez rzeczonego męża po znajomości załatwioną. Ma też dość bujne życie towarzyskie, ponieważ u boku swojego Stefana uczestniczy w licznych rautach, bankietach i wieczorach literackich, gdzie spotkać można przedstawicieli miejscowej "śmietanki" i artystycznej bohemy. Nie ma wprawdzie dziecka, lecz to akurat zdaje jej się zupełnie nie przeszkadzać, ponieważ Stefan jest już ojcem kilkuletniej Misi-Monisi ze swojego pierwszego małżeństwa, za którą bohaterka niespecjalnie przepada i nie potrafi nawiązać z nią satysfakcjonujących relacji.

Jednak pewnego dnia Marta dochodzi do wniosku, że nie posiada niczego s w o j e g o, wypracowanego w stu procentach samodzielnie - a w dodatku wszystkie starsze i bardziej doświadczone znajome sugerują jej, że w takiej sytuacji jedyną rzeczą naprawdę "własną" może okazać się już tylko...depresja.  

Przedziwny zbieg okoliczności sprawia, że tuż po wysnuciu takiej konkluzji bohaterka trafia na bardzo nietypową ulicę, pełną specyficznych osobników i miejsc kompletnie nieprzystających do całej reszty wielkomiejskiego krajobrazu. To właśnie tam zaczyna zupełnie nowe życie, porzuca dotychczasową pracę i zakłada Sklep Rzeczy Niekoniecznych, specjalizujący się w handlu antykami i innymi starymi bibelotami.

Na nieszczęście czytelnika, takich "przedziwnych zbiegów okoliczności" jest w tej książce zdecydowanie więcej. Głównej bohaterce wszystko przychodzi bez najmniejszej trudności, dosłownie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nagle z dnia na dzień tytułowa ulica Pogodna otwiera i roztacza przed nią całe mnóstwo nowych, nęcących możliwości; stawia na jej drodze wyłącznie życzliwych, dobrych i empatycznych ludzi; wręcz pod sam nos podsuwa nową miłość w osobie tajemniczego Mateusza, który pojawia się i znika w najmniej oczekiwanych momentach, zawsze w towarzystwie swego wiernego psa - Kulasa.

Magicznie, optymistycznie i bajkowo? Taki chyba właśnie był zamysł autorki, jednak jak dla mnie wyszło raczej...dość sztucznie i mało autentycznie. Chyba jednak wolę, kiedy spełnianie marzeń i odmiana losu książkowych bohaterów następuje z większym mozołem, wymaga choć odrobiny wysiłku, przekroczenia choć paru rzuconych pod nogi kłód. Poza tym jakoś trudno było mi wzbudzić w sobie sympatię do głównej bohaterki, która niestety w moich oczach jawi się jako osóbka nieco naiwna i głupiutka - najpierw wychodzi za mąż za kilkukrotnego rozwodnika i bawidamka, a potem bez mrugnięcia okiem toleruje jego zdrady i "bliskie znajomości" zawierane ze studentkami.


Nie przekonała mnie też do siebie cała plejada barwnych postaci drugoplanowych, która tytułową ulicę zamieszkiwała. Mamy tu i  tajemniczego Lalkarza, i niemodnego szewca Cholewę, i budzącego grozę Starego Furmana, i przedsiębiorczego wikarego o aparycji gangstera, i trzy arystokratyczne siostry,  i miejscowych żulików - domorosłych filozofów, spędzających całe dnie na dyskusjach o literaturze i sztuce w spelunce zwanej na wyrost "Grupą Wsparcia"...

Każda z tych osób jest jakby wyrwana z kontekstu współczesnego świata i nie nadążająca za zmianami, które w błyskawicznym tempie w nim następują. Zapewne miało to dowieść czytelnikowi,  że czasem warto zatrzymać się na chwilę, zwolnić tempo i spojrzeć na swoje zagonione życie z odpowiedniego dystansu - lecz do mnie nie przemówiło i nie sprowokowało do głębszej refleksji.

Ostatecznie wystawiam książce ocenę "SZANUJĘ", lecz nie jest to raczej propozycja, o której pamięta się jeszcze długo po przeczytaniu i do której miałabym ochotę w przyszłości wracać. 

czwartek, 14 stycznia 2016

Mocne uderzenie, czyli upojne noce z Yrsą Sigurdardóttir :)

No bo kiedy ma czytać pełnoetatowa mama półtoraroczniaka, która w dodatku ma ambicję, by sobie co nieco dorobić i powiększyć domowy budżet o własne, skromne wpływy? Tylko nocami :) 

Choć może akurat do lektury książek Yrsy Sigurdardóttir nie jest to pora najbardziej odpowiednia, ponieważ potem człowiek autentycznie boi się wyjść po ciemku nawet do toalety, a na każdy sypialniany szelest reaguje gorączkowym potrząsaniem za ramię śpiącego obok Męża z okrzykiem: "Słyszałeś?! Co to było?!"

***

Tak. Swoje noworoczne książko-zmagania zaczęłam dość intensywnie i z grubej rury :) Postanowiłam sobie, że styczeń uczynię miesiącem "z dreszczykiem", a więc zabiorę się wreszcie za czekające na mojej półce thrillery, horrory i kryminały.
 
Dlatego też na pierwszy ogień poszły książki autorstwa tej słynnej Islandki - osoby o niesamowicie sympatycznej aparycji, ale za to piszącej tak, że włos się jeży i tak, że nikt by się tego po tej miłej, uśmiechniętej kobiecie nie spodziewał ;)


Spędziłam zatem kilka nocy w towarzystwie wykreowanych przez nią upiornych zjaw, nawiedzonych domów, widmowych okrętów, seryjnych morderców i trupów z odrąbanymi kończynami, ukrytych w zamrażarce. Ale wiecie co? Wcale nie miałam dość ! 

Bo powieści pani Sigurdardóttir czyta się faktycznie jednym tchem i osobiście nigdy chyba nie odczuję w stosunku do nich czegoś, co mogłabym określić mianem "przesytu". Każda z nich trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony - a poszczególne rozdziały kończą się w takim punkcie, że nie sposób przerwać lektury i odłożyć jej na później (chyba, że oczy już naprawdę same zamykają się ze zmęczenia).

 ***

Niestety, nie wystarczyło mi ani czasu, ani systematyczności, by każdą przeczytaną książkę potraktować z osobna, szczegółowo opisać i wnikliwie przeanalizować. Moją faworytką jest zdecydowanie "Pamiętam cię" - czyli w zasadzie dwie opowiadane równolegle, rozgrywające się w różnym czasie i miejscu historie, które jednak wiele ze sobą łączy, a potem zostają przez pisarkę bardzo zgrabnie splecione w jedną spójną, przerażającą i zaskakującą całość. 



Panuje tu klimat tak mroczny, duszny i posępny, pełen niedomówień, dziwnych zbiegów  zdarzeń i niewyjaśnionych tajemnic z przeszłości, że człowiek umiera już nawet nie tyle ze strachu, ale przede wszystkim z ciekawości, co wydarzy się na następnej stronie. Nawet opisy surowej islandzkiej przyrody budzą grozę, napawają lękiem i sprawiają, że jakoś nie mam ochoty wybrać się tam na dłuższe wakacje - pomimo faktu, że wcześniej było to jedno z marzeń mojego życia ;) 

Moim skromnym zdaniem autorka jest mistrzynią budowania napięcia i wspaniale ukazuje eskalację emocji towarzyszących bohaterom - odciętym od świata na wyludnionej wyspie, na której jednak ktoś lub coś zdaje się stale dotrzymywać im towarzystwa...I wcale nie potrzeba tutaj wielkiego rozlewu krwi, szaleńca z siekierą czy piłą łańcuchową ;) - wystarczy skrzypienie podłogi, złowieszczy szum wiatru za oknem, dziwny zapach zgnilizny unoszący się w całej okolicy...

A to jeszcze nie koniec mocnych wrażeń, jakich dostarcza nam powieść - bowiem  w jednym z islandzkich przedszkoli ma miejsce haniebny akt wandalizmu, podobny do tego sprzed sześćdziesięciu lat, natomiast ówcześni uczniowie giną w podejrzanych okolicznościach, a w trakcie sekcji zwłok okazuje się, że ich ciała naznaczone są identycznymi symbolami religijnymi...Rozwikłania tej trudnej sprawy podejmuje się nie tylko policja, ale i miejscowy lekarz psychiatra, sam również nie do końca pogodzony z przeszłością i napiętnowany wielką rodzinną tragedią...


***

Reasumując, całej twórczości Yrsy Sigurdardóttir, z którą miałam okazję się w tym miesiącu zapoznać, wystawiam ocenę : "KOCHAM" - i na pewno kiedyś sięgnę po więcej, choć na razie przez jakiś czas dam chyba odpocząć moim skołatanym nerwom ;)