No bo kiedy ma czytać pełnoetatowa mama półtoraroczniaka, która w dodatku ma ambicję, by sobie co nieco dorobić i powiększyć domowy budżet o własne, skromne wpływy? Tylko nocami :)
Choć może akurat do lektury książek Yrsy Sigurdardóttir nie jest to pora najbardziej odpowiednia, ponieważ potem człowiek autentycznie boi się wyjść po ciemku nawet do toalety, a na każdy sypialniany szelest reaguje gorączkowym potrząsaniem za ramię śpiącego obok Męża z okrzykiem: "Słyszałeś?! Co to było?!"
Tak. Swoje noworoczne książko-zmagania zaczęłam dość intensywnie i z grubej rury :) Postanowiłam sobie, że styczeń uczynię miesiącem "z dreszczykiem", a więc zabiorę się wreszcie za czekające na mojej półce thrillery, horrory i kryminały.
Spędziłam zatem kilka nocy w towarzystwie wykreowanych przez nią upiornych zjaw, nawiedzonych domów, widmowych okrętów, seryjnych morderców i trupów z odrąbanymi kończynami, ukrytych w zamrażarce. Ale wiecie co? Wcale nie miałam dość !
Bo powieści pani Sigurdardóttir czyta się faktycznie jednym tchem i osobiście nigdy chyba nie odczuję w stosunku do nich czegoś, co mogłabym określić mianem "przesytu". Każda z nich trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony - a poszczególne rozdziały kończą się w takim punkcie, że nie sposób przerwać lektury i odłożyć jej na później (chyba, że oczy już naprawdę same zamykają się ze zmęczenia).
Niestety, nie wystarczyło mi ani czasu, ani systematyczności, by każdą przeczytaną książkę potraktować z osobna, szczegółowo opisać i wnikliwie przeanalizować. Moją faworytką jest zdecydowanie "Pamiętam cię" - czyli w zasadzie dwie opowiadane równolegle, rozgrywające się w różnym czasie i miejscu historie, które jednak wiele ze sobą łączy, a potem zostają przez pisarkę bardzo zgrabnie splecione w jedną spójną, przerażającą i zaskakującą całość.
Panuje tu klimat tak mroczny, duszny i posępny, pełen niedomówień, dziwnych zbiegów zdarzeń i niewyjaśnionych tajemnic z przeszłości, że człowiek umiera już nawet nie tyle ze strachu, ale przede wszystkim z ciekawości, co wydarzy się na następnej stronie. Nawet opisy surowej islandzkiej przyrody budzą grozę, napawają lękiem i sprawiają, że jakoś nie mam ochoty wybrać się tam na dłuższe wakacje - pomimo faktu, że wcześniej było to jedno z marzeń mojego życia ;)
Moim skromnym zdaniem autorka jest mistrzynią budowania napięcia i wspaniale ukazuje eskalację emocji towarzyszących bohaterom - odciętym od świata na wyludnionej wyspie, na której jednak ktoś lub coś zdaje się stale dotrzymywać im towarzystwa...I wcale nie potrzeba tutaj wielkiego rozlewu krwi, szaleńca z siekierą czy piłą łańcuchową ;) - wystarczy skrzypienie podłogi, złowieszczy szum wiatru za oknem, dziwny zapach zgnilizny unoszący się w całej okolicy...
A to jeszcze nie koniec mocnych wrażeń, jakich dostarcza nam powieść - bowiem w jednym z islandzkich przedszkoli ma miejsce haniebny akt wandalizmu, podobny do tego sprzed sześćdziesięciu lat, natomiast ówcześni uczniowie giną w podejrzanych okolicznościach, a w trakcie sekcji zwłok okazuje się, że ich ciała naznaczone są identycznymi symbolami religijnymi...Rozwikłania tej trudnej sprawy podejmuje się nie tylko policja, ale i miejscowy lekarz psychiatra, sam również nie do końca pogodzony z przeszłością i napiętnowany wielką rodzinną tragedią...
Reasumując, całej twórczości Yrsy Sigurdardóttir, z którą miałam okazję się w tym miesiącu zapoznać, wystawiam ocenę : "KOCHAM" - i na pewno kiedyś sięgnę po więcej, choć na razie przez jakiś czas dam chyba odpocząć moim skołatanym nerwom ;)
Choć może akurat do lektury książek Yrsy Sigurdardóttir nie jest to pora najbardziej odpowiednia, ponieważ potem człowiek autentycznie boi się wyjść po ciemku nawet do toalety, a na każdy sypialniany szelest reaguje gorączkowym potrząsaniem za ramię śpiącego obok Męża z okrzykiem: "Słyszałeś?! Co to było?!"
***
Tak. Swoje noworoczne książko-zmagania zaczęłam dość intensywnie i z grubej rury :) Postanowiłam sobie, że styczeń uczynię miesiącem "z dreszczykiem", a więc zabiorę się wreszcie za czekające na mojej półce thrillery, horrory i kryminały.
Dlatego też na pierwszy
ogień poszły książki autorstwa tej słynnej Islandki - osoby o
niesamowicie sympatycznej aparycji, ale za to piszącej tak, że włos się
jeży i tak, że nikt by się tego po tej miłej, uśmiechniętej kobiecie nie
spodziewał ;)
Spędziłam zatem kilka nocy w towarzystwie wykreowanych przez nią upiornych zjaw, nawiedzonych domów, widmowych okrętów, seryjnych morderców i trupów z odrąbanymi kończynami, ukrytych w zamrażarce. Ale wiecie co? Wcale nie miałam dość !
Bo powieści pani Sigurdardóttir czyta się faktycznie jednym tchem i osobiście nigdy chyba nie odczuję w stosunku do nich czegoś, co mogłabym określić mianem "przesytu". Każda z nich trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony - a poszczególne rozdziały kończą się w takim punkcie, że nie sposób przerwać lektury i odłożyć jej na później (chyba, że oczy już naprawdę same zamykają się ze zmęczenia).
***
Niestety, nie wystarczyło mi ani czasu, ani systematyczności, by każdą przeczytaną książkę potraktować z osobna, szczegółowo opisać i wnikliwie przeanalizować. Moją faworytką jest zdecydowanie "Pamiętam cię" - czyli w zasadzie dwie opowiadane równolegle, rozgrywające się w różnym czasie i miejscu historie, które jednak wiele ze sobą łączy, a potem zostają przez pisarkę bardzo zgrabnie splecione w jedną spójną, przerażającą i zaskakującą całość.
Panuje tu klimat tak mroczny, duszny i posępny, pełen niedomówień, dziwnych zbiegów zdarzeń i niewyjaśnionych tajemnic z przeszłości, że człowiek umiera już nawet nie tyle ze strachu, ale przede wszystkim z ciekawości, co wydarzy się na następnej stronie. Nawet opisy surowej islandzkiej przyrody budzą grozę, napawają lękiem i sprawiają, że jakoś nie mam ochoty wybrać się tam na dłuższe wakacje - pomimo faktu, że wcześniej było to jedno z marzeń mojego życia ;)
Moim skromnym zdaniem autorka jest mistrzynią budowania napięcia i wspaniale ukazuje eskalację emocji towarzyszących bohaterom - odciętym od świata na wyludnionej wyspie, na której jednak ktoś lub coś zdaje się stale dotrzymywać im towarzystwa...I wcale nie potrzeba tutaj wielkiego rozlewu krwi, szaleńca z siekierą czy piłą łańcuchową ;) - wystarczy skrzypienie podłogi, złowieszczy szum wiatru za oknem, dziwny zapach zgnilizny unoszący się w całej okolicy...
A to jeszcze nie koniec mocnych wrażeń, jakich dostarcza nam powieść - bowiem w jednym z islandzkich przedszkoli ma miejsce haniebny akt wandalizmu, podobny do tego sprzed sześćdziesięciu lat, natomiast ówcześni uczniowie giną w podejrzanych okolicznościach, a w trakcie sekcji zwłok okazuje się, że ich ciała naznaczone są identycznymi symbolami religijnymi...Rozwikłania tej trudnej sprawy podejmuje się nie tylko policja, ale i miejscowy lekarz psychiatra, sam również nie do końca pogodzony z przeszłością i napiętnowany wielką rodzinną tragedią...
***
Reasumując, całej twórczości Yrsy Sigurdardóttir, z którą miałam okazję się w tym miesiącu zapoznać, wystawiam ocenę : "KOCHAM" - i na pewno kiedyś sięgnę po więcej, choć na razie przez jakiś czas dam chyba odpocząć moim skołatanym nerwom ;)
Dziewczyno super piszesz! Jutro lecę do księgarni po te ksiazki! Ala
OdpowiedzUsuńDzięki. Szukaj w koszach wyprzedażowych w Matrasie, taniutkie tam są - powiedziałabym nawet, że zbyt tanie jak na taką czytelniczą ucztę ;)
UsuńJa tez z tych " zafiksowanych" na punkcie ksiazek:) Na pewno przeczytam!
OdpowiedzUsuńWiem, że jest nas tu - tych "zafiksowanych" - znacznie więcej ;) Polecam serdecznie !
UsuńBrzmi tak, ze chcialabym poczytac natychmiast, ale... boje sie, ze sie bede bala! Ja z tych lekliwych, co to horroru nie moga do konca obejrzec... :-) Swietny start!
OdpowiedzUsuń"Boję się, że się będę bała" - fajnie brzmi :)Mimo wszystko zachęcam, bo tu na szczęście można sobie samemu mocne wrażenia dawkować i przerwać czytanie w momencie, kiedy staje się zbyt stresogenne ;)
UsuńNie miałam jeszcze przyjemności czytać twórczości tej autorki ;)
OdpowiedzUsuńZawsze jeszcze możesz nadrobić zaległości, o ile jest coś, co Cię w tego typu literaturze pociąga ;)
Usuń